Nazywam się Regina Szczypior i po latach poszukiwań wreszcze żyję w harmonii ze sobą. To cudowny stan, który każdy może osiągnąć.
Opowiem Ci teraz jak mi się to udało.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko jest po coś. Radosne chwile upewniają nas w przekonaniu, że życie jest piękne, natomiast trudności i komplikacje skłaniają do rozważań i wpychają na ścieżkę rozwoju. Ważne, żeby odnaleźć właściwą drogę, nie zgubić się, nie ulec namowom innych, tylko cały czas podążać za głosem swojego serca. Moja droga była wyboista, ale nie poddałam się i dzięki temu jestem we właściwym miejscu, z którego z pełną odpowiedzialnością pomagam ludziom docierać do ich wewnętrznego domu.
Moja droga rozwoju zaczęła się wtedy, gdy spotkała mnie osobista tragedia – w 1995 roku odszedł ode mnie mąż. To był nie tylko rozpad związku dwojga ludzi, ale przede wszystkim rozwianie mojego marzenia o pełnej rodzinie. Miałam wrażenie, że moje życie rozsypało się na milion kawałków, a pozbieranie ich zajmie mi lata świetlne.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że niczego nie musiałam zbierać, tylko tworzyć z nowych elementów. Nie ma sensu odbudowywać domu na tych samych chwiejnych podstawach. Trzeba zburzyć fundamenty i dopiero, gdy będą solidne, zacząć tworzyć swoje prawdziwe życie.
Po rozwodzie zaczęłam poszukiwać ulgi dla swojej udręczonej duszy i zmęczonego ciała. Próbowałam poradzić sobie w sposób konwencjonalny, udałam się do psychologa – bez skutku. Tkwiłam więc wciąż w tym samym miejscu. Nie wiedziałam gdzie szukać pomocy, ale pomoc sama mnie znalazła. W miejscu, w którym pracowałam, wisiało intrygujące, jak na tamte czasy, ogłoszenie o warsztatach zatytułowane „Ciało, umysł, duch”. Pół roku zbierałam się na odwagę, żeby zadzwonić na podany numer. Odebrała Ania i to był moment, w którym wskoczyłam na właściwe tory.
Ania naprowadziła mnie na ścieżkę medytacji. Zrozumiałam, że aby budować jakiekolwiek relacje z innymi ludźmi, muszę zacząć od najbliższej mi osoby, czyli od siebie.
Uzmysłowiłam sobie, że tragedią nie był brak miłości męża do mnie, tylko brak mojej miłości do siebie samej. Oczekujemy, że miłość i bezpieczeństwo pojawią się z zewnątrz, a wszystko to mamy w sobie. Trzeba tylko się w siebie zagłębić.
Chcąc zacząć pracę nad kompleksową akceptacją swojej osoby i integracją trzech sfer: ducha, umysłu i ciała, zainteresowałam się jogą. Na jednych z zajęć poznałam Connego Larsona, którego słowa trafiały do mnie i stał się moim mentorem. Moja fascynacja jogą rosła po każdych zajęciach, czułam się coraz lepiej we własnym ciele, miałam więcej energii, sił witalnych i chęci do życia. Ukończyłam kurs dla nauczycieli medytacji.
Jeśli chodzi o sferę duchową – zawsze podważałam ideę surowego, karzącego Boga, którym od najmłodszych lat straszy nas kościół katolicki. Boskości zaczęłam intuicyjnie poszukiwać podczas medytacji.
Kolejna szkoła jogi to kolejna nieudana współpraca. Wówczas zrozumiałam, że aby w pełni pokazać ludziom drogę do czystego Źródła, muszę otworzyć szkołę na swoich zasadach. Decyzja zapadła w sekundę, jako coś zupełnie oczywistego, a moja córka w 3 minuty znalazła mi idealną lokalizację na Roosevelta 11.
Prowadziłam zajęcia jogi i medytacji, ale równolegle przez cały czas zajmowałam się tym, do czego zostałam powołana – terapiami przez oświecenie. „Oświecenie” w znaczeniu zrozumienia Istoty i czystej Miłości boskiej, z pominięciem pośredników, wszelkich mentorów i religii.
Wyobraź sobie, że chcesz dotrzeć do swojego domu, a znajdujesz się na dworcu w obcym kraju, wśród ludzi, którzy nie rozumieją Twojego języka. Moją rolą jest wsadzić Cię do właściwego pociągu, wyposażyć Cię w strawę duchową, wskazówki na drogę i życzyć szczęśliwej podróży. Tylko od Ciebie zależy, co z tym zrobisz. Możesz stać dalej na tym dworcu, wśród zgiełku i szumu, albo wyruszyć we właściwym kierunku.
Jestem pielęgniarką z 28-letnim stażem, pracowałam z ludźmi na życiowym zakręcie - osadzonymi w areszcie oraz towarzyszyłam umierającym w hospicjum. Odprowadzając jedną z dusz, doświadczyłam boskiej Istoty w czystej postaci i dzięki temu osiągnęłam spokój i pewność, że świat fizyczny jest tylko złudzeniem, a to co prawdziwe, jest niewidoczne dla oczu. Trzeba wysiłku, chęci, otwartości i wiary, żeby raz na zawsze pozbyć się strachu i zacząć żyć naprawdę, w pełnej zgodzie ze sobą samym.
Kwarantanna spowodowana pandemią koronawirusa to była doskonała lekcja, dzięki której upewniłam się, że już nie chcę być kojarzona z jogą, w której wielu uparcie widzi jedynie fitness i nic więcej, a mi zawsze zależało przede wszystkim na rozwoju duchowym. Dnia 28 sierpnia 2020 odbyły się ostatnie zajęcia na Roosevelta 11/11. Szkoła Jogi Reginy Szczypior to już historia.
Nic nie dzieje się bez przyczyny i na wszystko jest czas i miejsce.